Alfabet Agnieszki Olejnik
A potem przyszła wiosna
– książka, w której zamieściłam swoje wiersze. Bo właściwie od poezji wszystko się zaczęło. Kiedyś wydawało mi się, że nie umiałabym napisać powieści. Zacząć? Nic prostszego! Ale pociągnąć historię, a następnie ją zakończyć – to wykraczało poza moje skąpe zasoby wiary w siebie. Dlatego pisałam wiersze. Któregoś dnia wydrukowałam je, ułożyłam na biurku i zauważyłam, że układają się w opowieść. Tak powstał ogólny zarys książki „A potem przyszła wiosna”.
Bartek
– mój starszy brat. Jemu zawdzięczam miłość do książek. Bartek nie czytał – on książki połykał. Mam wiele takich wspomnień z dzieciństwa: każde z nas na swoim tapczanie we wspólnym pokoju, Bartek czyta, nerwowo przerzuca kartki, nieobecny, nieprzytomny, a ja kombinuję, jak by tę książkę przechwycić, bo przecież musi być fascynująca.
Campion
- Jane oczywiście. A konkretnie jeden wyreżyserowany przez nią film – „Fortepian”. Dla mnie jest to absolutne arcydzieło. I wcale nie ze względu na opowiedzianą historię. Mam na myśli raczej muzykę i zdjęcia. Ujęcia nowozelandzkiego lasu smaganego wiatrem oraz samotnego fortepianu na plaży w czasie sztormu mogę oglądać setki razy, i za każdym razem jest to przeżycie z gatunku tych metafizycznych.
Dorka
– mój pierwszy pies, kundelko-pekińczyk. Oddana swoim ludziom, łagodna, cierpliwa. Brzydka jak kropla błota – tak brzydka, że aż ładna. Bardzo ją kochałam, była moim pierwszym przyjacielem. Ta miłość do psów pozostała mi na całe życie.
Estonia
– kraj, w którym po raz pierwszy zobaczyłam wilka. Stał sobie na skraju lasu i gapił się na nas. I jeszcze jedno wspomnienie: byliśmy już bardzo zmęczeni, więc położyliśmy się spać na rozłożonych siedzeniach samochodu. Parking, rozgwieżdżone estońskie niebo i… okropne zimno (był listopad, a to w końcu północ Europy). Skulona w śpiworze, przykryłam sobie twarz uchem Grzanki, mojego wyżła weimarskiego. Coś cudownego, jak cieplutko się zrobiło. Wtedy zrozumiałam, skąd się wzięło powiedzenie „ciepło jak w uchu”. 😉
Finezja
– słowo, które bardzo lubię. Tym wyrazem posłużył się kiedyś mój instruktor szybownictwa, kiedy porównywał moje latanie ze stylem chłopców (na szkoleniu było osiemnastu chłopaków, no i ja). Powiedział wtedy: „Dziewczyna lata z finezją”, a ja nieomal pękłam z dumy. Niestety, nie przeniosło się to potem na prowadzenie samochodu – kierowcą jestem fatalnym. Też na F.
Góry
– jedna z moich największych miłości. Najpiękniejsze pejzaże, największe uniesienia i wzruszenia, przeżycia z pogranicza metafizyki – wszystko to znajduję w górach. Zwłaszcza w Tatrach.
Hałas
– coś, czego nie mogę znieść. Jestem człowiekiem ciszy. Przeszkadza mi telewizor, drażni mnie dudniąca muzyka albo na przykład bezcelowe uderzanie czymś w coś. Nie wiem, jakim cudem wytrzymuję tyle lat w szkole, bo to jest chyba najgłośniejsze miejsce świata.
Islandia
– jedno z moich największych marzeń podróżniczych. No i Wyspy Owcze. Sama nie wiem, gdzie bardziej chcę pojechać.
Japonia
– no dobrze, kolejne marzenie. Na ogół nie ciągnie mnie na inne kontynenty, wystarcza mi Europa; wyjątki to Kanada, Peru, amerykański Park Narodowy Zyon i właśnie Japonia.
Kanada
– patrz: Japonia. Bardzo, bardzo chcę tam pojechać.
Las
– miejsce magiczne. Najbardziej magiczny jest las w czasie majowego deszczu i w październikowe poranki. Sądzę, że pewnego dnia ludzie odkryją, zbadają i nazwą ten niezwykły rodzaj energii, która wypełnia las, ale nieprędko się to stanie – póki co, bardziej interesują ich bzdury w rodzaju redukowania zmarszczek albo kręcenia reality show. Zresztą, może lepiej, że pewne tajemnice pozostają dostępne tylko dla nielicznych, którzy umieją patrzeć i słuchać.
Łysa Polana
– tam zaczynało się wiele moich najpiękniejszych wędrówek. Miejsce, gdzie wysiada się z busa i zarzuca na plecy zawsze zbyt ciężki plecak, a potem nabiera powietrza – ile tylko zmieści się w płucach – i rusza na spotkanie tatrzańskiej przygody.
Macierzyństwo
– najważniejsza rzecz w moim życiu. Nie spodziewałam się tego po samej sobie; sądziłam, że jako osoba rozkochana w podróżach postawię na wolność i niezależność. Ale mój pierwszy syn sprawił, że dostrzegłam coś, co wcześniej było przede mną ukryte.
Norwegia
– kraj, w którym mogłabym mieszkać, gdybym zechciała uciec z Polski. Najwspanialsze podróżnicze wspomnienia. Daleka północ, tundra i nasz samotny namiot smagany wiatrem, renifery patrzące na nas z uprzejmym zdziwieniem, gładkie skały wypełzające z fiordów i najpiękniejsze miejsce na Ziemi (poza Tatrami, oczywiście) – półwysep Magerøya.
Ogórki małosolne
– jedna z najlepszych rzeczy, jakie wymyśliła ludzkość.
Pasja
– coś, co cenię u ludzi. Nie znoszę osobników pozbawionych energii, tak zwanych „maślaków”. Sama jestem typem dość energicznym, co niestety czasami oznacza, że najpierw coś zrobię, a potem zastanowię się, czy jednak nie należało zabrać się do tego inaczej. Lubię ludzi z pasją, nawet tych, którzy ocierają się trochę o dziwactwo.
Rośliny
– czyli ogród i las. Odkąd otaczają mnie rośliny, jestem szczęśliwa. Czuję się spokojnym, zadowolonym z życia człowiekiem. Tylko tyle i aż tyle. Odpowiedź na pytanie, dlaczego tak jest – i dlaczego tysiące ludzi mówią to samo, pozostawiam naukowcom. Mnie wystarczy sam fakt bycia osobą szczęśliwą.
Slow life
– modny ostatnio termin, używany na określenie stylu życia, jaki prowadzę. Z czym zresztą wiąże się moje upodobanie do świętego spokoju, uprawiania ogrodu, a także nastawiania nalewek i ogórków małosolnych, zbierania grzybów, fotografowania pszczół i kwiatów, czytania książek na tarasie, miziania psa oraz kota, grania z rodziną i przyjaciółmi w Carcassonne i innych tego typu aktywności.
Tatry
– miejsce, w którym czuję coś, na co nie znajduję słów. Zwłaszcza na Lodowej Przełęczy, Kozim Wierchu i Ornaku, chociaż może jeszcze na Wrotach Chałubińskiego, Rohaczach, Granatach i… mogłabym tak wymieniać jeszcze długo.
Ulubione książki
– coś, o co często pytają czytelnicy na spotkaniach autorskich. A ja wtedy zupełnie nie wiem, co odpowiedzieć. Za dużo tego jest! Jeśli mam czas, by się zastanowić, wymieniam „Paragraf 22”, książki Myśliwskiego, Jakuba Małeckiego, „Dom dzienny, dom nocny” Tokarczuk, „Opowieści galicyjskie” Stasiuka, a z lekkiej literatury – kryminały retro Akunina i serię o Cormoranie Strike’u.
Wysokość
– upodobanie do niej mam, jak się zdaje, w genach. Po ojcu, pilocie myśliwców wojskowych. Stąd zapewne moje szybownictwo w młodości, marzenia (także z młodości), aby zostać kosmonautą albo przynajmniej pilotem MiG-a, i stąd także nieodparte wrażenie, że im wyżej się wdrapię, tym będę szczęśliwsza (patrz: Tatry – nie wymieniłam żadnej nazwy doliny).
Yeti
– z wiersza Wisławy Szymborskiej, jednej z najwspanialszych poetek wszech czasów. Jej utwory w jakiś niezwykły sposób nazywają po imieniu to, co czuję, a co wydaje się niemożliwe do ujęcia w słowach.
Zabłądziłam
– powieść uznawana powszechnie za mój debiut. Wprawdzie wcześniej napisałam książkę dla dzieci, ale to się, jak wiadomo, „nie liczy”. Kto by tam czytał książki dla dzieci. W każdym razie od „Zabłądziłam” moja przygoda z pisaniem zaczęła się na dobre i choć ta powieść ukazała się jakiś czas temu, wciąż dostaję listy od młodych czytelników, którzy twierdzą, że to jedna z najważniejszych lektur w ich życiu.